niedziela, 26 sierpnia 2012

"Józefina" - Sandra Gulland


"Historia to uzgodniony zestaw kłamstw."

1 część trylogii.
Historia w szkole nigdy nie była moim ulubionym przedmiotem, tak samo jak nie interesowała mnie postać Napoleona Bonaparte. Jednak uwielbiam powieści historyczne, w których znajduje się ziarno prawdy i być może to skłoniło mnie do sięgnięcia po  "Józefinę".

Opowieść zaczyna sie w 1777 roku, w dniu czternastych urodzin Róży. Dziewczyna martwi się brakiem meża i boi, że będzie już za stara by go znaleźć. Daje namówić się służącej Mimi do pójścia do wróżbitki, otoczonej złą sławą kobiety. U niej dowaiduje się, iż jej życie może diametralnie się zmienić. Zamyślona wraca do domu, w którym zostaje ukarana za zbliżanie się do złej kobiety.

Dawny Paryż, życie szlachciców, wielkie wojny to rzeczy, które pisarka przedstawiła  barwnie i zaskakująco. Poznajemy historię Róży-Jozefiny od czternastego roku życia. Jako, że fabuła oparta jest na faktach wszystkie zdarzenia śledzi się z wypiekami na twarzy. Opisanie życia dziewczyny musiało być czasochłonnym zajęciem, bo w książce nie brakuje  szczegółów.  Nie mogę potwierdzić czy tak było w rzeczywistości,  jednak sama jestem w stanie uwierzyć w opowieść Sandry Gulland. Kolejna rzecz to przedstawienie Paryża. Ukazany nam jest  jako miasto pełne przepychu, w którym liczą się tylko pieniądze i pozycja społeczna. W mieście wybuchają bunty, ludzie zaczynają być więzieni i zaczyna się prawdziwa walka z prawem. Paryż z  roku na rok się jednak zmienia. Poprzez różne wydarzenia, poznajemy mężczyzn, obecnych w życiu Jóżefiny. Z jednymi łączyło ją więcej, z innymi mniej. Piękna milość jaką autorka opisała pozostaje w pamięci czytelnika na długo.

"Drogi Dzienniczku. Rozważam swoje grzechy z sercem przepełnionym skruchą. Zgrzeszyłam myślą, snuciem płochych marzeń, wyobrażaniem sobie różnych wspaniałości. Zgrzeszyłam próżnością, bo przeglądałam się w stawie. Zgrzeszyłam spaniem z rękami pod kołdrą. Zapisałam. Atrament wysechł. Teraz muszę szybko zamknąć dziennik. Nie potrafię nawet znieść widoku tych słów."

Kim byla Józefina? Historyczną postacią, żoną Napoleona Bonaparte. Była jednak również kimś więcej. Tytułowa kobieta wiele w życiu przeszła. Z rodzinnej miejscowości została wysłana do Paryża, by poślubić mężczyznę, którego nie znala. W dodatku ów mężczyzna sprawił jej wiele cierpienia. Z początku jedyną  jej radością była dwójka dzieci  Eugeniusz i Hostensja. Potem jednak zaczęła uczestniczyć w wystawnych przyjęciach i poznawać nowych ludzi. Niestety nadeszła wojna, która przyniosła Róży jeszcze więcej zmartwień. Bohaterka należy do tych, które szybko zdobywają sympatie, a każda jej tragedia porusza czytelnika.
Sandra Gulland przedstawia nam również wielu mężczyzn. Z kilkoma bardzo się zżyłam i uważnie śledziłam ich losy. Bywali jednak tacy, którzy swoim postępowaniem budzili we mnie odrazę. Takim bohaterem był na przykład pierwszy maż Józefiny - Aleksander. Postrzegałam go jako człowieka, dla którego ważne są tylko pieniądze i seks. Na szczęście  kobieta nie była od niego zależna i w niesprzyjających okolicznościach, gdy mąż nie był dla niej oparciem, znalazła kogoś kogo szczerze pokochała nie tylko ona, ale również ja.
Nie są to jednak jedyne postaci w powieści. Poznać można także zabawną Teresę, czy Eugeniusza i Hortensję. Jednak żeby to zrobić trzeba zagłębić się  w lekturę.

Autorka opisuje wszystkie wydarzenia ze strony głównej bohaterki. Czaruje czytelnika swoim pięknym stylem i niezwykłą wiedzą o XVIII wieku. Sandra Gulland wykonała świetną robotę pisząc "Józefinę".

Okładka jest niesamowicie piękna, a dzięki formie pamiętnikowej i dogodnej czcionce, powieść czyta się naprawdę szybko.

"Józefina" to powieść o kobiecie, która musiała radzić sobie w kryzysowych sytuacjach. Róża jest idealnym przykładem dla każdej z nas.
Książka jest dla tych, którzy poszukują wiary we własne możliwości, dla lubiących powieści historyczne, ale również dla tych, co chcieliby przeczytać zabawną, piękną lekturę o życiu niesamowitej kobiety.

czwartek, 9 sierpnia 2012

"Zakochana w mroku" - Franny Billingsley


"Czymże jest miłość bez cierpienia, Briony bez bagien, a ja bez "Zakochanej.."?


Briony Larkin, osiemnastoletnia mieszkanka Bagnisk chce zostać powieszona. Obwinia się o śmierć macochy i nie potrafi z tym żyć. Twierdzi również, że jest wiedźmą i poczuwa się do każdej tragedii. Pewnego dnia poznaje Eldrica, złotowłosego chłopca. Od początku zarzeka się, że to nie będzie jak w książkach: wielka historia miłosna i się w nim nie zakocha. Przypomina także, że nie jest zdolna do żadnych uczuć. Czy aby na pewno?


Bagna. Magiczne, niemal piękne, zachwycające i uzależniające. Takie były dla Briony. Dziewczyna kilkakrotnie próbowała o nich zapomnieć, jednak zawsze wracały we wspomnieniach. Główna bohaterka kochała bagna. Starała się o nich nie myśleć, lecz uzależniła się jak nałogowiec. Najważniejszy punkt historii. Można stwierdzić, że dziwny, ale to właśnie dzięki niemu fabuła była wyjątkowa i niepowtarzalna. Bagna stworzyły przepiękną i wciągającą aurę przez którą ciężko było odłożyć książkę na bok. Historia tak porusza czytelnikiem, że ten myśli tylko o niej. Pisarka wyczarowała świat, w którym ja i wiele innych moli jeszcze nie byliśmy. Świat, z którego nie potrafiłam wyjść. Wsiąknęłam i zostałam na zawsze. Uzależniłam się tak jak Briony uzależniła się od bagien. Zakochałam się w mokradłach, trzęsawiskach, grzęzawiskach czy mieliznach. Dla osoby, która książki jeszcze nie czytała może się to wydawać inne, lecz  w powieści te wszystkie miejsca były przedstawione inaczej niż w rzeczywistości przez co mam do nich taki stosunek.

"Pobolewanie minęło - pobolewanie blizny, bagiennej tęsknoty. Jak cudownie wsączać się, smużyć i ściekać w bagna. Miną więcej niż trzy lata, zanim zapomnę. Gdybym potrafiła kochać, kochałabym bagna."

Zostaje nam przedstawiony lik bohaterów. Niektórych co prawda grających drugie skrzypce, jednak zapadających w pamięci, przez historie z nimi związane.
Dzikie Bagna zamieszkane są przez Niespokojne Duchy Dzieci, Bagnoluda, Trupią Rękę, Dziecię Dzwonu czy Błotnistą Twarz. Najważniejszą bohaterką jest jednak Briony i jej wewnętrzny monolog. Dziewczyna obarcza się winą za całe zło tego świata. Śmierć macochy, spalenie biblioteki czy zwołanie na swoją siostrę Rose, bagiennego kaszlu. Jej postać jest niemalże postacią męczeńską, jednak nie użala się nad sobą jaka to ona  jest biedna, bo boli ją ręka. Wręcz przeciwnie. Każdy ból chce przyjąć na siebie.
Briony mimo tego jak siebie przedstawia, jest bohaterką zabawną, jej teksty zapadają w pamięci na długo. Żywi też głębokie uczucia do bliźniaczej siostry, którą się opiekuje.
Rose za to jest jedną z optymistycznych postaci. Osobiście ją polubiłam i sama martwiłam się o nią, jak o własną siostrę. Dziewczyna była chora i chociaż miała zaburzenia psychiczne to była niezwykle inteligentna.
„Zakochana w mroku” posiada również, jak to większość powieści swojego idealne księcia, Eldrica. Kolejny bohater o złotych włosach, kochany przez wszystkich. Na początku był zbyt wyidealizowany, lecz wiele uczynił bym i do niego poczuła coś na kształt sympatii. Wytworzył także więź między sobą, a Rose, za co zdobył u mnie kolejnego plusa. Bywały jednak takie momenty, w których z moich ust leciały epitety na chłopaka.

" - Twój ojciec mówi, że znasz bagna jak własną kieszeń.
- Mało mnie interesuje własna kieszeń."

Wykorzystując narrację pierwszoosobową Franny Billingsley często używała, wspomnianego przeze mnie wcześniej monologu wewnętrznego. Bohaterka wiele razy zwracała się do siebie i do mnie jednocześnie. Nawiązałyśmy ze sobą nić porozumienia, więź, a to za sprawą niezwykłego języka, jakim posługiwała się pisarka. Dialogi jakie stworzyła były obfite w zabawne jak i wzruszające słowa. Wiele razy miałam ochotę z podziwem ukłonić się talentowi Franny. Ona bawiła się czytelnikiem, zaskakiwała i pozostawiała (przynajmniej mnie) z niewyraźnym wyrazem twarzy. Chciałabym mieć do czynienia z innymi utworami autorki.

"Krojenie samej siebie jest trudniejsze, niżby się mogło wydawać. Skóra nie daje się pokroić jak chleb albo ser. Ciało stawia opór. Jest sprężyste jak skórka grzyba. Docisnęłam nóż. Moja grzybowa skóra odepchnęła ostrze. [...] Rozcięłam grzybową skórę. Nienawiść do samego siebie ma wielką moc: krew wypłynęła, kropelki spadły na sól."

Czymże byłaby "Zakochana w mroku" bez genialnej oprawy graficznej? Okładka przyciąga wzrok. Jest tajemnicza i w zupełności oddaje klimat lektury. Bardzo dobrze również sprawiło się Wydawnictwo. Całość wydanie jest naprawdę dobrej jakości.

Czym została dla mnie "Zakochana w mroku"? Została jedną z tych książek, które zapadną mi w pamięci na wieki. Bardzo mnie poruszyła, mimo, że nie ma w niej jakichś łzawych fragmentów. Jest po prostu magiczna. Styl pisarki, niesamowita historia, wzruszające i zabawne cytaty tworzą coś naprawdę wspaniałego. To historia dla każdego, dlatego polecam Tobie, Tobie i Tobie. Ja ją pokochałam, a wy?

"Tęsknota. Jakie dziwne słowo. Czym ona naprawdę jest? Trudno ją opisać, chociaż wiadomo, że to ona nie pozwala nam zasnąć całą noc.Jest bardziej podstępna niż ból. To podskórny świąd. Leżysz bezsennie po swojej stronie linii, której nie możesz przekraczać, a mrówki świerzbówki żłobią tunele w kościach. Drapiesz się, ale nie możesz ich dosięgnąć."


Za książkę ogromnie dziękuję:


sobota, 4 sierpnia 2012

"Cienie na Księżycu" - Zoe Marriott




Suzume, kilkunastoletnia dziewczyna jest świadkiem morderstwa. Zabito jej ojca i kuzynkę, a jej samej grozi niebezpieczeństwo. Dlatego wraz z matką udają się do innego miasta by zamieszkać z przyjacielem ojca, Terayamą. Po pewnym czasie matka dziewczyny wychodzi za mężczyznę, a wtedy Suzume poznaje prawdę o ojczymie. Do śmierci jej ojca przyczynił się właśnie on. Nastolatka pragnie pomścić śmierć najbliższych. Ucieka więc z domu, planując zemstę, odkrywając w sobie magiczne zdolności i poznając ludzi, którzy zmienią jej świat. Czy plan dziewczyny zakończy się sukcesem?

Co skłoniło mnie do sięgnięcia po „Cienie na Księżycu”? Na pewno Nie opis powieści. Kopciuszek? Księżycowy Książę? Nie przekonywało mnie to. Jednak jak tylko książkę dostałam w swoje ręce, zaczęłam czytać.. Początek jest pełen akcji. Morderstwo, ucieczka.. jednak w ogóle mnie to Nie wciągnęło. Czytałam dalej bez większego oczekiwania, aż do pewnego momentu. Sama Nie wiem, który to był fragment, jednak nagle zaczęłam czytać z przyśpieszonym biciem serca i z rosnącym zaciekawieniem. Fabuła została wzbogacona o nowe rzeczy, bardziej interesujące, momentami mogłabym nawet rzec mrożące krew w żyłach. Najciekawszy wątek jednak i tak zaczął się jak Suzume poczęła planować zemstę. Dla niej musiała zrezygnować z miłości i podjąć trudne decyzje. To Nie było dla dziewczyny proste, ale głęboko wierzyła, że uda jej się pomścić śmierć ojca i kuzynki, jeżeli cała się poświęci dla sprawy.
Suzume bywała w miejscach, które autorka niezwykle barwnie opisała. Akcja toczyła się w Japonii, Kraju Kwitnącej Wiśni, a przynajmniej takie wrażenie miał czytelnik, bo pisarka stworzyła swój fantastyczny świat.
Chciałabym również wspomnieć o jednej rzeczy, a mianowicie o mocy jaką dziewczyna w sobie odkryła. Była tkaczką cieni, potrafiła stworzyć iluzję czegoś, co wiele razy pomagało jej w trudnych sytuacjach. Dodawało to powieści pewnego smaczku i czuć było tę magiczną część.

Kilkunastoletnia Suzume nie od początku wzbudza przychylność czytelnika. W jej życiu dochodzi do tragedii i dziewczyna nie wie jak z tym żyć. W pewnym momencie dochodzi również do samookaleczeń ze strony głównej bohaterki. Z czasem jednak, nabywając nowych doświadczeń, dowiadując się różnych rzeczy, postać staje się silną, zdecydowaną i wierzącą w jedno osobą. W jedno czyli w zemstę.. To główny punkt powieści i na nim najbardziej skupiała się Suzume. Oprócz głównej bohaterki, w powieści przewija się wiele innych postaci. Poznajemy Otiena, chłopca od którego wiele rzeczy w powieści zależy, oddaną i wspierającą Akirę, a także bezlitosnego Terayamą i matkę, która zamiast córki wybrała mężczyznę. Żeby poznać resztę bohaterów trzeba samemu zagłębić się w „Cienie na Księżycu”.

Ciężko mi ocenić język pisarki bo mam wrażenie, że dojrzewał razem z bohaterką. Na początku raziły mnie niektóre błędy stylistyczne, z czasem jednak miałam wrażenie jakby zaczęły zanikać. Pisarka zaczęła tworzyć piękną historię, a Nie tylko ją opisywać. I to dojrzewanie w jakiś sposób również do mnie przemówiło. Zoe Marriott zastosowała narrację pierwszoosobową co bardzo jej się udało. Chociaż czasami bohaterka wydawała się nad sobą użalać, to biorąc pod uwagę wydarzenia, ciężko było jej się dziwić.  Dzięki narracji w pewien sposób zżyłam się z Suzume.

Jedną z rzeczy, które przekonały mnie do przeczytania powieści była okładka. Pionowe, japońskie znaki tworzyły klimat i nastrój, przez który byłam bardziej ciekawa co znajdę w środku książki. Oprawa również mi się podoba. Ładny papier, dobra czcionka i podział lektury na trzy części: Suzume, Rin i Yue.
„Cienie na Księżycu” to trzecia powieść Zoe Marriott. Z ciekawością przeczytałabym dwie poprzednie lektury pisarki. Mam nadzieję, że któreś wydawnictwo zdecyduje się je wydać.

Historia poza czasem i ponad czasem głosi napis na okładce. I zdecydowanie książka Marriott taka jest. Wchłania czytelnika tak, że budząc się z letargu, zauważa ile czasu minęło. Mnie lektura również pochłonęła. Może nie od początku, ale jednak. Co do zakończenia to trochę się na nim zawiodłam. Zdarzyło się coś, czego się spodziewałam, ale myślę, że finał był ciekawy i dobry. Po prostu dobry.
„Cienie na Księżycu” polecam każdej osobie szukającej książki, która przeniesie wszystkich w swój własny magiczny świat.



Za książkę dziękuję serdecznie:





____________________________________
Powróciłam do blogowania. Muszę przyznać, że przez urlop i brak internetu bardzo zaniedbałam recenzje i teraz nie jestem w stanie wszystkiego ogarnąć na raz. Proszę o cierpliwość, powoli będę nadrabiała.