niedziela, 20 maja 2012

"Dobro umiera w ciszy" - Patryk Omen


"Być człowiekiem – to dostateczny powód, żeby być nieszczęśliwym."


1 część cyklu.
Już wiele razy wspominałam, że obawiam się czytać książki polskich pisarzy. Mimo to zaciekawiona sięgam po każdą lekturę, napisaną przez rodaka. „Dobro umiera w ciszy” było moim kolejnym ‘eksperymentem’.

Do Kobiety-Medium przychodzi dziewczynka i prosi o pomoc. Chce poznać historię Karola i Amandy Matlak, a żeby to zrobić obie muszą wyruszyć w podróż. Towarzyszyć im będzie pewien mężczyzna.
Nastepnie poznajemy wspominane wyżej młode małżeństwo. Od początku przeżywamy historię, która im się przytrafiła i którą po kilku latach chce poznać dziewczynka.

Pomysł na fabułę był niekonwencjonalny i oryginalny. Od początku jest tajemniczo, a akcja pędzi powoli, wprowadzając czytelnika w szczegóły. Autor cały czas ukrywa przed nami wątki, by nagle zapoznać nas z jakimś faktem, przez co jesteśmy w szoku. W naszych głowach piętrzą się pytania i z zainteresowaniem brniemy dalej.
Bardzo dobrym posunięciem było miejsce akcji: Polska.  Nie czuć w książce amerykańskiej sztuczności. Niestety zabrakło barwnych opisów polskich miast, czy wsi, wręcz przeciwnie, nazwy miejsc pozostały ukryte (plus do tajemniczości).
Patryk Omen stworzył  historię, która potrafi wywołać ciarki, pisarz potrafi wzbudzić grozę, jednocześnie wprowadzając nas w stan psychiczny i emocjonalny postaci.
W książce występowało dużo miłosnych uniesień, jednak tak stonowanych by czytelnikowi, który Nie lubuje się w opisach erotycznych przeżyć, to nie przeszkadzało.

„Okaż ludziom trochę zainteresowania, a wciągną cię w swój świat. Głównie w swoje problemy. Szczęściem się Nie dzielą. Dyskontują je w samotności. Jesteśmy pod tym względem pieprzonymi egoistami. Wszyscy.”

Bohaterów nie poznajemy wielu. Czasami przewijają się przez powieść ludzie, którzy dla nas nic nie znaczą. Głównymi postaci są Amanda i Karol. Poznajemy ich myśli, wątpliwości, a także pragnienia. Rozumiemy ich ból i utożsamiamy się z nim. Bohaterowie wykreowani są nie idealnie, posiadają wiele wad. Dostrzegamy także błędy jakie w życiu popełnili, ale wiemy dlaczego tak postąpili.
I chociaż osobiście na początku polubiłam i Amandę i Karola, po pewnym czasie do tego drugiego poczułam wielką niechęć i myślę, że wiele kobiet się ze mną zgodzi.

Patryk Omen nie bał się używać wulgaryzmów, czasami wręcz z tym przesadzał.
Jednak można uzasadnić to kryzysowymi sytuacjami, w których każdy traci nerwy.
Narracje zastosował naprzemienną. Na początku każdej części (w sumie było ich trzy) opowieść ze strony Kobiety-Medium, potem historia szła narracją trzecioosobowa, opowiadając co dzieje się z Karolem i Amandą.
Co do stylu pisarza był prosty. Autor nie starał się używać wyszukanych słów, czuć było normalność powieści. Opisał też wiele życiowych rzeczy tzn. sprawy, które dręczą ludzi, ich prawdziwe problemy.

Opisując okładkę mogłabym użyć tylko jednego określenia: genialna!
Jest nie tylko przepiękna (na swój sposób) i przyjemna w dotyku, ale to idealne wprowadzenie do historii, która czeka po otwarciu.
Papier książki jest świetny, a czcionka dostosowana do rozmiaru wydania.
Coś co rzuciło mi się w oczy to literówki. Z początku mi nie przeszkadzały, ale sytuacja powtarzała się kilka razy, co zaczęło mnie irytować.

„Ta dziewczyna,  jej historia, wywarły na mnie tak ogromny wpływ, iż wciąż nie potrafię o niej zapomnieć – a minęło już od tamtej pory kilka miesięcy. Śnię i myślę o niej. Mam ją ciągle przed oczami.” – napisał na początku autor jako Kobieta-Medium.
Ja mogę się pod tym jedynie podpisać.
„Dobro umiera w ciszy” skończyłam w jeden dzień i to nie ze względu na małą objętość. Zostałam tak wciągnięta, że nie potrafiłam się oderwać.
Tego co czułam po przeczytaniu ostatniej strony, nie da się opisać.
Trochę czasu minęło odkąd ją skończyłam, więc nie jestem ‘na świeżo’, ale pamiętam, że miałam mieszane uczucia.
Historia tak mnie zaskoczyła i mi się spodobała, że nie potrafię przestać o niej myśleć. Jednak zakończenie wbiło mnie w fotel i książka wylądowała na ścianie. Byłam po prostu w szoku, na dodatek nie chciałam  żeby to był już koniec.

To nie pierwsza powieść Patryka Omena. Znalazłam informacje o jego poprzednich książkach, jednak nie mogę zapewnić, że je przeczytam. Będę się obawiała czy aby te historie są dla mnie. Wiem za to, że jeżeli któraś lektura pisarza, trafi w moje ręce to przeczytam na sto procent. Sama jednak nie będę ich poszukiwała.

Choćbym chciała nie mogę polecić wszystkim. Z pewnością „Dobro umiera w ciszy” nie jest dla przeciwników ostrzejszych słów i zachowań. Nie jest też dla osób, które w prawdziwej opowieści nie cenią magii, dla innych jednak ta książka to będzie rarytas – jak dla mnie.

„Boże, chcę o tym zapomnieć…”


Za książkę serdecznie dziękuję:

piątek, 18 maja 2012

Shirley - Charlotte Bronte


„Ponieważ najbardziej pragnie się zatrzymać to, co można najłatwiej stracić.”

„Shirley” to książka, którą rozpoczęłam kilka miesięcy temu. Dlaczego więc cały czas ją odkładałam? Czy była aż tak zła?

Powieść rozpoczyna się od spotkania trzech wikarych. Już na początku panowie zaczynają prowadzić zażartą dyskusję na temat polityki. Nagle spotkanie zmierza w złą stronę i wybucha kłótnia, po której mężczyźni się rozchodzą.

Autorka od progu wita nas słowami „Jeśli ten wstęp wzbudził w Tobie, Czytelniku, nadzieję na romantyczne wrażenia, czeka Cię zawód. […] Leży przed Tobą coś autentycznego.”
Te zdania mnie zainteresowały, bo choć myślałam, że to właśnie romantyczna historia to zostałam zaciekawiona. Teraz stwierdzam, że jednocześnie i zostałam wprowadzona w błąd i nie.
„Shirley” obfituje w romantyczne przeżycia. Nieszczęśliwa miłość to w pewnym sensie główny wątek, jednak tak jak Charlotte Bronte napisała to historia autentyczna. Nawet jeżeli nie wydarzyła się naprawdę, to była niezwykle realna i uwierzyłam w nią całkowicie.
Dlaczego napisałam, że „w pewnym sensie”? Dlatego, że powieść jest wielowątkowa i tematów, które występują często, jest wiele. To jakby ktoś opowiedział nam czyjeś całe życie. Historia miała początek i koniec. I przede wszystkim wszystko zostało nam wyjaśnione.

„Większość nas doświadczyła w swym życiu chwil, w których czuliśmy się całkowicie opuszczeni, chwil, w których nasze serca, osłabione płonnymi nadziejami, zamierały.
Trzeba nam jednak pamiętać, że ta straszliwa godzina jest często jak najciemniejszy moment nocy, który poprzedza zaranie nowego dnia, jak ów przełomowy czas w roku, kiedy to wiejący ponad stwardniałą ziemią lodowaty wiatr śpiewa żałobną pieśń odchodzącej zimy i przynosi z sobą przepowiednie zbliżającej się wiosny.”

Czas bym wspomniała o swoich przyjaciołach. Dlaczego tak piszę? Bo właśnie przez to, że „Shirley” w moim życiu była kilka miesięcy, do bohaterów nie tylko się przyzwyczaiłam i ich polubiłam, ale przede wszystkim zawarłam z nimi przyjaźnie. (Przynajmniej z niektórymi.)
Niemal każda przedstawiona postać, została opisana „od góry do dołu”. Poznałam wygląd zewnętrzny każdej z nich tak dobrze jak charakter.
Zostały mi ukazane wady i zalety postaci, a wszyscy niewątpliwie je posiadali.
Za bohaterów pisarce należą się pokłony, bo stworzyła ich tak, że czytelnik w którymś ujrzy cząstkę siebie.

 „-Mężczyźni są z reguły podli, zupełnie nie tacy, jak sądzisz. I Nie udaję, że jestem bodaj trochę lepszy.”

Narracja została wprowadzona trzecioosobowa. Chociaż można by to negować tym, że pisarka historie opowiadała czytelnikom, a nie tylko ją napisała. Zwracała się do nas „Czytelniku”, więc  w pewnym sensie była również pierwszoosobowa. Dzięki temu Bronte nawiązała ze mną kontakt emocjonalny.
I chociaż książka należy do tych starszych (XIX w.) to styl i język bardzo mi odpowiadały. W „Shirley” znajdowały się wyrażenia, których się już nie używa, zdziwić mogły także niektóre tradycje czy przyzwyczajenia bohaterów ale za to poczułam piękno XIX – wiecznej Anglii. Byłam w środku zdarzeń i właśnie ta magia jest jedną z głównych pozytywnych cech powieści.

Okładka od pierwszego wejrzenia wpada w oko. Piękna kobieta i nutka tajemniczości, zachęcają do sięgnięcia po lekturę. Jednak po otwarciu i przy dłuższym użytku, zobaczyć można także mankamenty wydania. Ze względu na grubość książka niemal rozpadła mi się w rękach. Okładka odklejała się i nie pomagało mi to w czytaniu.
Czcionka za to mi się podobała, była w sam raz.
Uwagę mam jednak do opisu znajdującego się na tylnej okładce. Zdradza on za dużo z fabuły i jeżeli czytelnik chce być zaskoczony nie powinien go czytać.

Powieść zakończyła się tak jak tego nie cierpię. Tym razem jednak, nie umiałam wyobrazić sobie by było inaczej. Takiego finału oczekiwałam i mimo, że nie byłam zaskoczona to był przepiękny i uroniłam przy nim łzę. Pożegnać z bohaterami było mi się naprawdę ciężko.

Charlotte Bronte to autorka „Dziwnych losów Jane Eyre”, powieści, która zdobyła grono fanów. Nie czytałam tej książki i chociaż wolałabym dalej zagłębić się w przygody postaci występujących w „Shirley” to z chęcią sięgnę po inne dzieło pisarki.

„Shirley” to nie jest książką dla każdego. Możliwe, że nie spodoba się osobom, które nie lubują się w XIX - wiecznej Anglii, innych za to chwyci za serce. Warto zaryzykować. Jeżeli jeszcze nie mieliście okazji przeczytać, to zachęcam do nadrobienia.

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu:


___________________________________________________________

Dlaczego nie było mnie niemal dwa tygodnie?
Tym razem to nie było spowodowane moim lenistwem, a wręcz przeciwnie - pracą. Jaką? Poprawianiem ocen. Tak to jest jak się uczeń budzi pod koniec roku. Książek w maju przeczytałam jak na razie bardzo mało, z recenzjami jest jeszcze gorzej i myślę, że przez jakiś czas to nie ulegnie zmianie, za co przepraszam: Wydawnictwa jak i Was Drodzy Blogerzy!
Staram się nadrabiać czytanie waszych recenzji/postów, jednak to także przychodzi mi w trudem. Proszę o wybaczenie , cierpliwość i zaufanie. Po roku szkolnym wezmę się ostro do pracy! A teraz trzymajcie kciuki!

sobota, 5 maja 2012

Delirium - Lauren Oliver


„Miłość – najbardziej zdradliwa choroba na świecie: zabija cię zarówno wtedy, gdy cię spotka, jak i wtedy, kiedy cię omija.”


Amor deliria nervosa potocznie zwana miłością to najbardziej zdradliwa choroba na świecie. By jej zapobiec naukowcy wymyślili remedium – lekarstwo. Każdy obywatel Stanów Zjednoczonych po skończeniu osiemnastu lat udaje się na zabieg, po którym jego uczucia zostają zduszone. Taki zabieg czeka Lenę. Dziewczyna nie boi się go, a wręcz przeciwnie – nie może doczekać się ‘zbawienia’. Do czasu..

Od pierwszych stron „Delirium” daje się wyczuć pewną atmosferę. Oczekiwanie dziewczyny na zabieg, który pozbawi ją uczuć, dla czytelnika jest szokiem. Lena zaskakuje swoim przekonaniem jakoby miłość była chorobą. Na początku ciężko się do tego przyzwyczaić, jednak z czasem zaczynamy rozumieć zasady panujące w świecie przedstawionym przez Lauren Oliver.
Miejsce zdarzenia jest na tyle realne, że jesteśmy w stanie uwierzyć w prawdziwość historii.
Pisarka chciała przekazać czytelnikowi nową, nietuzinkową, inną, ale ciekawą fabułę. Z tym poradziła sobie bardzo dobrze, bo chociaż akcja momentami była bierna, czasami sięgała apogeum przez co lekturę czytało się z rosnącym zaciekawieniem, żwawiej.

„Wiesz, że nie możesz być szczęśliwa, jeżeli czasami nie bywasz nieszczęśliwa, prawda?”

Z bohaterami pisarka zapoznaje nas dość konsekwentnie.
Na początku przedstawia Lenę – siedemnastolatkę, wierzącą w potęgę Konsorcjum, rządu panującego w Stanach. Ta Lena jest bojaźliwa, boi się, że popełni przestępstwo, zrobi coś niezgodnego z zasadami miasta, w jakim żyje.
Bohaterka jest po prostu nudna i jej niepewność i strach tylko męczą czytelnika. Na szczęście zdarza jej się zaszaleć za pomocą Hany – najlepszej przyjaciółki, dziewczyny, która nie pozostaje ukryta w cieniu prezydenta, rządu i strażników. Dzięki jej barwnej osobowości, powieść nabiera rozpędu.
Bardzo ważną postacią w wyniku, której główna bohaterka się zmienia jest chłopak po zabiegu – Alex. Pracujący na pół etatu jako strażnik pozostaje w bliskim kontakcie z tymi, którzy utrzymują porządek w mieście. Mimo to zostaje obdarzony zaufaniem Leny.

„On jest moim światem i mój świat jest nim i bez niego nie ma świata.”

Język pisarki lekko zaskakuje, bo pomimo swojej prostoty jest urzekający.
Lauren Oliver pisze lekko, a historia, którą stworzyła wciąga, bo nie jest banalna. Porusza kwestie uczuć, wyborów i trudności, które trzeba przezwyciężyć. Opisuje nam jak wielką siłę trzeba mieć by poświęcić siebie dla ukochanej osoby. Pisarka kluczy pomiędzy tym co właściwe, a tym co sprawiedliwe.
Jej niezwykły styl i słowa jakimi do mnie przemawiała pozostaną w mojej głowie na długo.
„Delirium” opowiedziane jest z perspektywy Leny, której uczucia nie są nam obce już na początku. Narracja jest wpasowana idealnie, nie wyobrażam sobie by mogło być inaczej.

„Chwile szybkie jak mgnienie oka, jak trzask migawki: delikatne, piękne i skazane na przemijanie jak motyl trzepoczący rozpaczliwie skrzydłami podczas wzmagającego się wiatru.”

Chociaż przez całą powieść, zaskakiwana byłam niewiele razy, to finał był dla mnie szokujący. Odłożywszy książkę, leżałam na łóżku, z szeroko otwartymi oczyma, pełnymi łez i szybko bijącym sercem. Miałam wrażenie, że czas się zatrzymał.
Wiem, że „Delirium” to pierwsza część trylogii i mam nadzieję, że w kolejnej pisarka nie zdecyduje się banalnie i najprościej jak się da wytłumaczyć zdarzeń kończących historię pierwszej części.
Zakończenie było piękne i bardzo zaskakujące i to nim najbardziej przekonała mnie do siebie Lauren Oliver.

„Pamiętam tylko ciepły dotyk jej palców na mojej twarzy tamtej nocy i ostatnie słowa, które wyrzekła do mnie szeptem: ‘Pamiętaj, kocham Cię. Tego nie mogą nam odebrać.’”

Jednak nie była to pierwsza powieść autorki. Jej poprzednia książka „7 razy dziś” zdobyła wiele fanów w Polsce i choć ja jeszcze jej nie czytałam, to moje pierwsze spotkanie z pisarką było tak udane, że z pewnością sięgnę po wszystko co wyjdzie spod jej pióra.

„Miłość – jedno słowo, niby nic, nieznaczne jak ostrze noża. Właśnie tym jest: ostrzem, krawędzią. Przechodzi przez środek twojego życia, dzieląc wszystko na pół. Przed i po. Cały świat spada na którąś ze stron.
Przed i po. I w trakcie – moment na krawędzi.”

Zaczynając „Delirium” nie wiedziałam czego się spodziewać. Wcześniej przeczytałam już trochę recenzji i moje zdanie było podzielone między je, a między to czego ja oczekuję. Nagle zaczęłam i przepadłam. Lektura nie jest znakomita, a notka z tyłu „Jesteś po wrażeniem „Igrzysk Śmierci”? Oto następna trylogia, […]”  budziła tylko mój śmiech. Myślałam wtedy ‘co ma piernik do wiatraka’? I dalej tak myślę. „Delirium” zostało niejako porównane do trylogii, która była wyśmienita, a takie porównania dobrze nie działają na lekturę. Na szczęście ja ominęłam to, wiedząc że w książce, którą czytam czeka na mnie inna, osobna historia. I jestem ogromnie szczęśliwa, że ją przeczytałam. Teraz pozostaje mi tylko czekać, z utęsknieniem (o tak!) na drugą część. I tak, zapomniałabym, polecam wam. Wszystkim? Tak. Historia jest nie tylko o miłości, ale także o walce. Dlatego dla każdego coś innego.

Za książkę serdecznie dziękuję